Jesteśmy zmuszeni do zapłaty aż 66 000 zł kary za pokazywanie prawdy o skutkach aborcji pod szpitalem w Oleśnicy, największym ośrodkiem aborcyjnym w Polsce. Oleśnicka placówka abortuje dzieci poprzez rozczłonkowanie ich maleńkich ciał na kawałki. Inną metodą tam stosowaną jest wstrzykiwanie w serca dzieci trucizny z chlorku potasu. Decyzja jest prawomocna i nie możemy się już od niej odwołać. To największa kara finansowa za obronę dzieci poczętych w łonach matek w blisko 20 letniej historii naszej Fundacji.
Prześladowania trwają i będą się nasilały. Aktywiści radykalnej lewicy mówią otwarcie, że ich celem jest zniszczenie naszej Fundacji i całkowita eliminacja prawdy o aborcji z przestrzeni publicznej. Chcą nas zniszczyć poprzez kolejne ataki terrorystyczne, podpalenia i napady. Chcą nas zniszczyć również finansowo za pomocą kolejnych, coraz większych kar i grzywien nakładanych przez proaborcyjnych urzędników i sędziów. Musimy stawić opór tym szykanom. Musimy walczyć dalej. Proszę, abyście Państwo nam w tym pomogli, gdyż sami nie damy rady
- informuje fundacja "Pro - prawo do życia.
Ta kwota to opłata naliczona przez Zarząd Dróg Powiatowych w Oleśnicy za zajęcie pasa ruchu drogowego na cele reklamowe. Organizacja odwoływała się od decyzji w Samorządowym Kolegium Odwoławczym i Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym, ale sprawy przegrała.
Mariusz Dzierżawski, prezes fundacji, napisał:
Nowy 2024 rok rozpoczęliśmy od otwarcia listu z pismem, w którym władze Oleśnicy żądają natychmiastowej zapłaty ponad 66 000 zł kary i grożą nam komornikiem, jeśli nie przelejemy pieniędzy. Do zapłaty tak wielkiej kwoty jesteśmy zmuszeni na mocy postępowania egzekucyjnego wszczętego przez Zarząd Dróg Powiatowych w Oleśnicy. Wojewódzki Sąd Administracyjny we Wrocławiu podtrzymał decyzję ZDP. Żądają od nas tak dużych pieniędzy za to, że pod szpitalem w Oleśnicy zaparkowaliśmy nasz samochód wyposażony w wielkoformatowe plakaty obrazujące konsekwencje aborcji. Kara została naliczona za rzekomo nielegalne „zajęcie pasa drogowego” przez nasze auto. W identycznej sprawie w Krakowie tamtejszy Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił decyzję urzędników.
Nasze samochody nigdy niczego nie blokują. Zawsze korzystamy z ogólnodostępnych miejsc parkingowych lub takich obszarów, na których zaparkowanie pojazdu nie przeszkadza innym i nie utrudnia ruchu drogowego. Podobnych standardów nie przestrzegają jednak aktywiści radykalnej lewicy, którzy bez przerwy blokują nasze furgonetki. Wielokrotnie dochodziło do sytuacji, w których rzucali się oni pod koła naszych pojazdów, tamując w ten sposób ruch i stwarzając zagrożenie dla postronnych osób. Zdarzało się, że aktywiści blokowali w ten sposób przejazd karetek na sygnale oraz na kilka godzin paraliżowali ruch w centrach dużych miast.
Od dawna są w związku z tym niemal całkowicie bezkarni. Sprawy przeciwko nim są umarzane lub w ogóle nie są wszczynane. Sprawcy licznych tego typu incydentów nie zostają zidentyfikowani i odnalezieni, pomimo tego, że doskonale widać ich twarze na nagraniach video z kamer umieszczonych w naszych samochodach. Co więcej, liczne incydenty powodujące zagrożenia w ruchu drogowym i sprowadzające niebezpieczeństwo na postronne osoby wielokrotnie były dokonywane przez lewackich aktywistów na oczach obecnych na miejscu funkcjonariuszy policji, którzy nie reagowali na sparaliżowanie ruchu drogowego, groźby i wyzwiska. Zdarzyło się również, że policja nie wykryła sprawcy blokowania naszej furgonetki mając nagranie ze zdarzenia i widoczne numery rejestracyjne pojazdu sprawcy, który celowo zajechał nam drogę i doprowadził do kolizji.
Równolegle, na ulicach polskich miast zalegają tysiące wraków porzuconych samochodów. Przestrzeń publiczna zdominowana jest przez nachalne, często wulgarne, szpecące, psujące krajobraz billboardy, reklamy i plakaty, które wieszane są gdzie tylko się da, również nielegalnie.
Ale to nasza Fundacja jest ścigana, ciągana po sądach i prześladowana, bo zaparkowaliśmy pod ośrodkiem aborcyjnym samochód, który pokazuje czym jest aborcja.
To nie pierwsza taka sprawa i nie pierwsze szykany, których doświadczamy w Oleśnicy. W 2022 roku wraz z Adamem i Janem, wolontariuszami naszej Fundacji, zostaliśmy prawomocnie skazani przez sąd na łączną karę ponad 27 000 zł za to, że na plakacie wywieszonym pod oleśnickim szpitalem nazwaliśmy aborcję „zabiciem dziecka”. Dziecko w łonie matki jest człowiekiem. Ten człowiek przed aborcją jest żywy, a po aborcji martwy. Zdaniem sądów w Oleśnicy i we Wrocławiu, nie wolno jednak publicznie mówić, że aborcja to zabicie dziecka, bo komuś z tego powodu może się zrobić przykro. W szczególności ludziom, którzy są odpowiedzialni za ten proceder lub osobiście w nim uczestniczą.
Prześladowań doświadczamy także ze strony Burmistrza Oleśnicy Jana Bronsia. Niedawno wydał on naszej Fundacji zakaz zorganizowania modlitwy oraz akcji ostrzegającej przed skutkami aborcji przed tamtejszym szpitalem. Zdaniem Jana Bronsia działalność naszej Fundacji „budzi niepokój”. Niepokoju burmistrza Oleśnicy nie budzi natomiast makabryczny proceder abortowania dzieci w oleśnickim szpitalu.
Informacje, które spływają do nas ze szpitala w Oleśnicy, są wstrząsające. Dlatego działamy i walczymy, co ściąga na nas prześladowania.
Oleśnicki szpital to największy ośrodek aborcyjny w Polsce. W ubiegłym roku wykonano tu blisko połowę wszystkich szpitalnych aborcji w naszym kraju. Abortowane są tu dzieci z podejrzeniem zespołu Downa oraz innych chorób i wad genetycznych. Publiczne wypowiedzi władz szpitala sugerują, że w Oleśnicy de facto wykonuje się aborcje na życzenie. Znane są również szczegóły tego, jak dokonuje się tych aborcji – m.in. poprzez rozrywanie maleńkich ciał dzieci na kawałki albo przez wstrzykiwanie w ich serca trucizny z chlorku potasu.
Aborcji dokonuje się także w wielu innych szpitalach w Polsce, na podstawie formalnej przesłanki „zagrożenia zdrowia psychicznego” matki. Dziesiątki tysięcy dzieci morduje się każdego roku w Polsce za pomocą nielegalnych pigułek poronnych, rozprowadzanych i reklamowanych przez aborcyjne grupy przestępcze (...).
Trzy nasze furgonetki zostały spalone w wyniku zamachów dokonanych przez aktywistów aborcyjnych. Inne nasze pojazdy niszczono, demolowano i uszkadzano ponad 150 razy. Wybite szyby, przebite opony, zniszczone plandeki, zdewastowane szoferki, urwane lusterka – tego typu akty wandalizmu zdarzają się regularnie. Nasze pojazdy wielokrotnie „rekwirowała” straż miejska, odholowując je z ulicy. Funkcjonariusze straży miejskiej stawiali również specjalne zapory, aby uniemożliwić parkowanie naszych aut i pokazywanie prawdy o aborcji. W Warszawie doszło nawet do tego, że specjalną uchwałą zmieniono organizację ruchu drogowego wokół szpitala tylko po to, aby utrudnić wjazd naszej furgonetki w okolice placówki, w której zabijano dzieci. Kierowcy naszych furgonetek wielokrotnie byli atakowani i napadani. Sprawcy bandyckich napadów byli uniewinniani, a naszych kierowców skazywano za organizację akcji furgonetkowych. Największą do tej pory karę sąd wymierzył naszemu kierowcy Janowi – 30 000 zł.
Prześladowania wciąż jednak nasilają się i teraz musimy zapłacić 66 000 zł kary za mówienie czym jest aborcja.
Tak właśnie w praktyce wygląda walka o życie i prawo do mówienia prawdy w przestrzeni publicznej. Takiego prawa od dawna nie mają już obywatele większości państw Zachodu, gdzie formalnie nielegalne jest informowanie społeczeństwa o skutkach aborcji oraz podejmowanie prób odwiedzenia kobiet od zamiaru zamordowania swojego dziecka. Dla przykładu, we Francji za mówienie prawdy o aborcji i zniechęcanie kobiet do niej grozi do 2 lat więzienia i 30 000 euro grzywny (to w przeliczeniu prawie 130 000 zł).
(...)
Napisz komentarz
Komentarze