Wszystko zaczęło się od zapytań radnego Paweł Bielańskiego (Oleśnica Razem) o zawarte przez Urząd Miasta umowy. Złożył ich 6, dotyczyły umów za I półrocze 2019 roku. Burmistrz Bronś odpowiedział, że zapytania rajcy nie są zapytaniami, tłumacząc, iż: "Konstrukcja zapytania sprowadza się zatem do tego, że jego przedmiotem mogą być sprawy, które dzieją się i toczą w czasie relatywnie zbieżnym z momentem jego składania, sprawy bieżące dotyczące gminy". A te zapytania dotyczyły spraw z przeszłości.
Nie dając za wygraną, 16 grudnia, już w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej, Bielański złożył wniosek o udostępnienie skanów umów cywilnoprawnych zawartych przez miasto od 1 grudnia 208 do 1 grudnia 2019 (czyli za rok wstecz).
W odpowiedzi na wniosek Maria Susidko, naczelnik Wydziału Organizacyjnego, wezwała radnego do wskazania szczególnej istotności interesu publicznego przetworzenia danych. I poinformowała, że "łączny wstępny koszt (...) to około 800 zł" , a potrzebny czas przygotowanie informacji to około 20 godzin. Odpowiedź miała też wymagać zaangażowania 10 pracowników.
Na wezwanie Urzędu Bielański odpowiedział pismem, w którym poinformował, że jest radnym i w interesie publicznym jest, by jako radny miał informacje m.in. w zakresie umów zawieranych przez burmistrza
W odpowiedzi na to pismo Urząd uznał interes publiczny, choć naczelnik Susidko m.in. podjęła z radnym polemikę i wytknęła mu, że zajmuje czas urzędników.
Zbulwersowany rajca na sesji Rady Miasta 30 stycznia złożył stanowcze oświadczenie w sprawie tych uwag naczelnik.
Dzień później, 31 stycznia (poprzez skrzynkę e-puap), dostał informację z Urzędu, że opłata wyniesie nie 800 zł, ale "około 3040 zł , a jej dokładna wysokość zostanie wyliczona po wypłacie wynagrodzeń pracownikom"...
Naczelnik oceniła, że - aby odpowiedzieć radnemu - potrzeba na to aż 76 godzin dodatkowej pracy urzędników. Stwierdziła, że godzina pracy kosztuje 40 zł. A to oznacza, że Bielański ma zapłacić aż 3.040 zł (!).
- Cóż, walki o jawność wydatkowania publicznych środków trwa i jej końca nie widać. Burmistrz piętrzy przeszkody - nie udziela informacji na zapytania radnego, nalicza absurdalnie wysokie stawki za informacje publiczną. To są działania bez precedensu w historii Rady Miasta. Żądanie zapłaty za ponad 3000 zł za informacje to jakiś totalny absurd. To jest nie tylko jawna kpina z radnego, ale też kompromitacja urzędników. Pytanie bowiem nasuwa się samo: Co stało się pomiędzy 27 grudnia a 31 stycznia, że opłata nagle wzrosła prawie czterokrotnie z 800 zł do ponad 3 tysięcy?! Czy złożone oświadczenie na sesji [radny skrytykował w niej odpowiedź naczelnik] było powodem naliczenia mi tej astronomicznej wysokiej opłaty, którą odbieram jako swoistą "karę" za dociekliwość i sprzeciw dla samowoli pani naczelnik? Wszystkie działania Jana Bronsia tej sprawie maja zniechęcić mnie w dążeniu do celu jakim, jest pozyskanie informacji o umowach jakie zawiera w imieniu miasta
- komentuje Paweł Bielański ostatnią odpowiedź i żądanie 3 tysięcy.
Jaki jest powód tych działań?
- Kto wie, może intratne umowy dla zaprzyjaźnionych lokalnych redakcji portali internetowych czy sowite wynagrodzenia m.in. "za czynności przygotowawcze" koordynatora kampanii burmistrza to tylko wierzchołek góry lodowej. Burmistrz lekką ręką wydaje pieniądze oleśnickich podatników. Wciąż nie wiemy jednak, w jakich kwotach i do kogo one trafiają. Wciąż nie wiadomo, co jeszcze kryje "Twierdza Ratusz"
- ocenia radny.
Napisz komentarz
Komentarze