"Mieszkańcu, razem powiedzmy stop praktykom naruszającym prawa pacjenta. W dniu 26.10.2022 r. o godz. 16 w sali posiedzeń Urzędu Miasta i Gminy w Twardogórze odbędzie się na wniosek mieszkańców spotkanie z Panią Kamilą Maj, kierownikiem ośrodka zdrowia oraz Burmistrzem Panem Pawłem Czulińskim. Celem spotkania jest odpowiedź na pytania mieszkańców dotyczące niepokojącej sytuacji w ośrodku zdrowia" - taki komunikat w mediach społecznościowych lotem błyskawicy obiegł gminę Twardogóra. Ogłosiła go Anna Jędryczko, lokalny handlowiec. To ona 13 września złożyła wizytę Czulińskiemu i zawnioskowała o spotkanie. Burmistrz - dociskany - wyraził zgodę, ale potem nastąpiła cisza. Po tygodniu Jędryczko ponowiła swój wniosek pisemnie i jako miejsce spotkania z mieszkańcami wskazała OSiR. To zadziałało - usłyszała, że burmistrz zaprasza do sali obrad.
"Moja wina, że się w to wkręciłem?..."
Kto więc był organizatorem spotkania w ratuszu w środę 26 października? Nie ma wątpliwości, że burmistrz. Anna Jędryczko była jedynie jego inicjatorką. Wskazanie organizatora jest niezwykle ważne w zaistniałych okolicznościach. Okazało się bowiem, że przyszło tylu mieszkańców, że wypełnili całą salę obrad i jeszcze przyległy korytarz ratusza i schody. Zrobił się ścisk niemożliwy do wytrzymania. - Burmistrz się nie spodziewał, że tyle osób będzie. Ludzie są zbulwersowani. Dla nas to jest tragedia! - komentowała przy nas starsza pani.
W sali obrad zrobiło się duszno, gorąco i bardzo niebezpiecznie. Strop starego budynku przeszedł w tym momencie próbę wytrzymałości, ale mogło się skończyć katastrofą. O zagrożeniu koronawirusem nie ma nawet co się rozpisywać.
Czuliński próbował zrzucić z siebie odpowiedzialność za tę sytuację. Powracał do tej kwestii, wskazując "panią Anię" jako organizatorkę i mówiąc, że został "wmanewrowany w spotkanie, którego autorem, niestety, nie był w stu procentach, co dzisiaj bije się w pierś i jest to jego błędem". "Moja wina, że się w to wkręciłem?..." - powiedział później.
Ponieważ nie zapewniono nagłośnienia i połowa przybyłych nie słyszałaby, o czym mowa w sali obrad, zapadła decyzja o wyjściu z ratusza. Burmistrz telefonicznie połączył się z dyrektorem OSiR-u, żeby otworzył świetlicę w Moszycach. Ale ta lokalizacja została zanegowana przez mieszkańców, którzy argumentowali, że to za daleko. Nie godzili się na odłożenie spotkania, chcieli rozmowy "dzisiaj", choćby pod ratuszem. Czulińskiemu zajęło kilkanaście minut podjęcie decyzji, żeby udać się na plac przy remizie. Wychodzący tłum najpierw zakleszczył się w drzwiach sali obrad, potem na schodach, po czym przemaszerował na plac OSP.
"Na taczkę, wywozimy dzisiaj!"
Anna Jędryczko odczytała opis stanu SZPZOZ, listę postulatów i żądań mieszkańców wobec sytuacji w miejscowym ośrodku zdrowia. "Pacjenci stoją od trzeciej w nocy, by się zarejestrować do lekarza" - to jedno zdanie najlepiej oddaje aktualną sytuację. Główne zarzuty dotyczą braku wystarczającej kadry lekarskiej, trudności z uzyskaniem porady lekarza, recept i badań RTG, naruszania praw pacjenta, zamiany laboratorium na "punkt laboratoryjny", stosowanie mobbingu wobec pracowników, zwalniania personelu, w szczególności wieloletniej głównej księgowej. Okazało się, że w tym temacie jest świeży wątek - właśnie kierownik Kamila Maj zwolniła kadrową Adriannę Gońdę, córkę byłego burmistrza Jana Dżugaja.
Jędryczko wezwała burmistrza do odwołania Kamili Maj ze stanowiska kierownika Samodzielnego Zespołu Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej. "Jesteśmy zdeterminowani, panie burmistrzu - zwróciła się do Czulińskiego - do tego, by podjąć publicznie referendum w celu odwołania pana ze stanowiska burmistrza przed upływem pańskiej kadencji", na co zebrani zareagowali gromkimi brawami i potakiwaniem. Później na pytanie "Kto jest za referendum?" odpowiedział las podniesionych w górę rąk.
Postulaty były wstępem do dyskusji. Przez ponad 2 godziny trwała niezwykle gorąca wymiana zdań, przybierająca formę wiecu. Ludzie z przejęciem dzielili się swoim doświadczeniami. Kobieta mówiła, że jej 92-letnia mama nie może doczekać się recepty na zastrzyki na rozrzedzenie krwi. Inna pani opowiadała, że chciała rano rozmawiać z kierowniczką, ale usłyszała, że będzie dopiero o 10. - Myślałam, że szlag mnie trafi. No jak to? Pracuje się od dziesiątej? - komentowała. "Dlaczego po południu nie ma lekarza?", "Dlaczego o wpół do ósmej nie można się zarejestrować? - to jedne z licznych pytań.
Padło wezwanie byłego radnego Adama Bałabuszko "Na taczkę, wywozimy dzisiaj!" pod adresem kierownik przychodni. Wzburzeni mieszkańcy domagali się od burmistrza jej "natychmiastowego zwolnienia". Czuliński odmówił, odpowiadając, że ocenia efekty pracy, a na te w jego opinii jeszcze trzeba poczekać. - Niech pan nie broni tej kobiety, niech pan broni siebie, żeby pan jeszcze siedział na tym stołku, bo miasto się też zgotowało na pana! - usłyszał. - Niech pan nie udaje! Nie miał pan czasu zareagować na to wszystko? - mówił do burmistrza wzburzony mężczyzna.
Wielokrotnie apelowano też do Kamili Maj, by sama zrezygnowała, ale ta była niewzruszona. Nie wystraszyła jej nawet zapowiedź, że "taczka jest tu z boku". Wszyscy oczekiwali od niej odpowiedzi na różne pytania, ale ona wykorzystywała wiecowe przekrzykiwanie się, by wskazywać, że nie daje się jej dojść do głosu. Wypowiedziane przez nią zdanie "Mam pytanie, czy państwo macie jeszcze jakieś pytania, żebym mogła spisać po kolei i odpowiedzieć" rozsierdziło tylko słuchaczy. "Niech pani odpowie na te [już zadane]!" - usłyszała.
W krótkiej wypowiedzi kierownik zdołała poinformować, że aparat RTG jest od półtora tygodnia w naprawie i czeka się na część z USA. Pięciu lekarzy "z różnych powodów" złożyło wypowiedzenia pod koniec września, ale niektórzy już wrócili do pracy i ma być tylko lepiej.
Lekarka Weronika Samojlenko odpowiadała, że powody były dla wszystkich lekarzy identyczne - chodziło o zwolnienie księgowej Marioli Sobery, złą atmosferę w pracy powodowaną przez kierownik, plany zamknięcia laboratorium i podejmowanie decyzji bez konsultacji z personelem. Ona sama czeka na rozmowę z kierownik w sprawie dalszej współpracy. Pisemnie wycofała swoje wypowiedzenie, ale otrzymała odpowiedź od kierownik, że nie wyraża ona zgody na przywrócenie jej. Oburzenie mieszkańcy żądali natychmiastowego jej zatrudnienia i chwalili ją za jej oddanie pacjentom. Jak sama powiedziała, przyjmowała codziennie po 80 osób. - To my lekarzy nie mamy, a pani doktor sobie idzie? - komentowała jedna z twardogórzanek. - Domagamy się, żeby przywrócić do pracy! - padł postulat. - A zwolnić tą panią! - wskazano na Kamilę Maj.
Siostra zwolnionej dyscyplinarnie głównej księgowej w emocjonalnym wystąpieniu skrytykowała postępowanie kierownik i zarzuciła jej "brak serca". - Czy pani wie, że ta dziewczyna jest bez złotówki? Pamiętaj kochana, krzywda ludzka wróci. Niech się pani opamięta! - mówiła. - Liczyliśmy na młodych, na pana burmistrza. Na kandydatów, którzy pukali do nas do drzwi. Osobiście powiedziałam "Dajmy młodym szansę". To tak żeście nam dali zaufanie, panie burmistrzu?! - zwróciła się do Czulińskiego. - Żal mi jest mojej siostry. Ona mi łeb urwie, że ja tu przyszłam... - mówiła z płaczem.
Kamila Maj usłyszała też taką wypowiedź Anny Jędryczko: "Pani kierownik na pilny urlop musiała pójść, gdzie na Facebooku pokazywała, jak cycki pod palmami opala! Całe społeczeństwo twardogórskie widziało zdjęcia"... Burmistrz jako gospodarz spotkania nie zareagował.
"Pan w ogóle nie dba o mieszkańców"
Jak zachowywał się Paweł Czuliński? Nie potrafił jednoznacznie uciąć pyskówek, przekrzykiwań i przejąć inicjatywy. "Ja przepraszam, my tu nie słyszymy nic" - próbował "moderować" dyskusję. "Dajmy pewne rzeczy wyjaśnić, jeśli jest na to szansa" - to jedna z jego reakcji na chaos. "Proszę, szanowni państwo, jestem tu z wami...", "Na miłość boską" - to niektóre z wyrazów bezsilności burmistrza. Jego prośby o wysłuchanie pani kierownik trafiały w próżnię. Kiedy apelował, żeby pozwolić jej zabrać głos, usłyszał: "Szansę to ta pani miała cały rok".
- Pan nie wstawia się za mieszkańcami, tylko za tą panienką. Pan wstawia się za nią, nie za nami. Ja widzę te błędy! Przeżyłam już tyle burmistrzów. Żaden nie był przeciwko przychodni, pomagali, jak umieli. A pan co robi? Pan przywiózł panienkę, która rozpierniczyła cały ośrodek! - powiedziała do niego zdecydowanym tonem starsza mieszkanka, za co dostała brawa. Kiedy kolejny raz burmistrz coś wtrącał, usłyszał: "Czemu pan przeszkadza? Pan celowo to robi", "Cały czas stoi pan murem. Robi pan wszystko, żeby nie doprowadzić do rozwiązania". Został zapytany, czy stał od trzeciej w nocy w kolejce do lekarza. Kiedy odpowiedział, że "na całe szczęście nie miał takiej potrzeby", usłyszał od ludzi: "Ale my mamy takie szczęście!". Musiał wysłuchać zarówno licznych słów krytyki i oskarżeń pod własnym adresem, jak i wiadomości, że mieszkańcy mają go dosyć, są rozczarowani i są gotowi go odwołać przed końcem kadencji.
- Niech pan sobie przypomni, jak starał się pan o burmistrza - zwrócił się do Czulińskiego starszy mężczyzna. - Co u pana było priorytetem? Służba zdrowia. Jest pan przy końcu tej kadencji i niech pan robi wszystko, żeby pana czasem przed tą kadencją..." i tu mówca zrobił ręką gest wyrzucania.
- Bardzo źle się dzieje w naszej gminie. Panuje wielka nieprawość. Pan wie, jaki poziom tej sprawy był. Wiedział pan o tym wczoraj, że dzisiaj będzie zebranie. Pan nic nie zrobił, żeby załatwić mikrofon. To, co się dzieje, to jest pokłosie tego, że pan w ogóle nie dba o swoich mieszkańców - zrecenzowała burmistrza twardogórzanka.
W całym tym kontekście wypowiedziane przez Czulińskiego na koniec zdanie "Cieszę się, że mamy szansę się spotkać" zabrzmiało jak tekst z kabaretowego skeczu.
Przypierany nieustannie do muru i nie radzący sobie z sytuacją burmistrz zaproponował, by spotkać się za tydzień w świetlicy w Moszycach, by tam w lepszych warunkach kontynuować dyskusję.
Suplement. Dżugaj kontra Czuliński
To, co się dzieje w przychodni, wpłynęło na zerwanie sojuszu pomiędzy burmistrzem Pawłem Czulińskim a byłym burmistrzem i byłym starostą Janem Dżugajem.
"Panie Czuliński, zadaniem gminy jest m.in. zapewnienie podstawowej opieki zdrowotnej za publiczne pieniądze. Pań się bawi organizacją sztabu WOPŚ z pracowników podległych Panu jednostek. Ośrodek Zdrowia Pan rozwala, nie szanuje Pan lekarzy i niszczy tradycje. Zawsze było laboratorium, zawsze kierownikiem był twardogórzanin, a dziś spadochroniarze. WOŚP tak, ale nie pańskimi rękoma" - trzeba przyznać, że były burmistrz nie owijał w bawełnę.
Co na to obecny gospodarz gminy? Zaprosił Dżugaja do... "zaangażowania się w prace sztabu" akcji Jerzego Owsiaka, żeby "zobaczył, na czym polega wolontariat". Trudno o lepszy przykład oderwania się burmistrza Czulińskiego od realnych problemów, z którymi muszą się mierzyć mieszkańcy.
W kwestii ośrodka zdrowia burmistrz przyznaje jednak, że "sytuacja szczególnie podczas ostatnich dwóch tygodni była trudna, co mocno odczuwali mieszkańcy. Bez cienia dyskusji. Pracujemy nad tym, żeby było lepiej – co ważne TRWALE lepiej". Burmistrz uważa, że "pierwsze efekty są już odczuwalne – sukcesywnie zwieszana jest ilość godzin lekarskich". Czuliński kończy swoją polemikę słowami: "Natomiast odnoszę wrażenie, że powoli wkraczamy w sytuację, w której nie o służbę zdrowia, czy WOŚP Panu chodzi. Ciekawe dlaczego przy innym kierownictwie mieszkańcy nie mogli liczyć na Pańską aktywność. Co się działo wcześniej?". Niedwuznacznie Czuliński wskazuje, że krytyka Dżugaja ma jakieś drugie dno. Czy chodzi o sprawę zwolnienia jego córki? Jedno jest pewne - spodziewajmy się aktywności Dżugaja w recenzowaniu poczynań gospodarza Twardogóry.
Sprawa przychodni obnażyła słabości Pawła Czulińskiego jako burmistrza. Brylowanie w otoczeniu polityków krajowych różnych opcji nie przynosi poklasku wśród lokalnej społeczności, skoro nie potrafi się panować nad sytuacją w przychodni. Zderzenie Czulińskiego z mieszkańcami, którego byliśmy świadkami, pozwala wysnuć wniosek, że będzie on miał problem z przedłużeniem swojego urzędowania na kolejną kadencję. O ile to wszystko nie skończy się dla niego bolesnym upadkiem, nim bieżąca kadencja się zakończy.
Napisz komentarz
Komentarze